"Wojna!" - zakrzyknęły tytułami niektóre gazety tuż po wybuchu kryzysu na Krymie. Trudno stwierdzić, czy był to okrzyk przestrachu, czy radości z podtekstem: będzie się działo, sprzedaż wzrośnie, oglądalność też! W "telewizjach24" ruszyły parady ekspertów, złowieszcze infografiki w prasie kolorowej ilustrowały stosunek sił uczestników ewentualnego konfliktu, internet zasypały prawdziwe i zmyślone wieści z frontu wojny, która wciąż nie chciała wybuchnąć.
O ile po części rozumiem tabloidy i media internetowe, dla których emocje są akceleratorem sprzedaży i klikalności, o tyle trudno pojąć politykę opiniotwórczych kanałów TV, które z kryzysu krymskiego starają się uczynić podstawowe narzędzie do straszenia widzów.
Kilka dni temu w TVN24 obejrzałem Katarzynę Werner zapowiadającą program w TVN24 Biznes i Świat. Pomysł na materiał był prosty: korespondent stacji przez cały dzień oglądał rosyjskie programy telewizyjne i miał opowiedzieć o agresywnym stosunku tamtejszych mediów do Ukraińców, Polaków, Litwinów, NATO i Unii Europejskiej. Super! Chetnie bym obejrzał, bo lubię sobie spojrzeć na ważne sprawy z wielu stron. Niestety, pani redaktor Werner zakończyła swe wystąpienie tak: "JAK BARDZO MAMY SIĘ BAĆ? Zapraszam". Wtedy siegnąłem po pilota i zmieniłem kanał. Bynajmniej nie na TVN24 Biznes i Świat...
Cała prawda o medialnych strachach zawiera się w jednym akapicie wywiadu z Marcinem Kąckim w ostatnim numerze miesięcznika "Press" http://www.press.pl/platny-dostep/miesiecznik-press/pokaz/2974,Tyrania-chwili :
(...) Dzwoni do mnie matka: "Synku, czy to będzie koniec świata? Włącz telewizor". Włączam - opowiada Kącki. - Na żółtym pasku dali: "Oś Ziemi przesunęła się o 20 centymetrów". Tło z trzęsienia ziemi, ogień, wszystko żółto-czarne. Mama pyta: "Mam kupować cukier?". Tłumaczę: "Nie. Chodzi o to, żebyś się bała i patrzyła w telewizor. Dzięki temu będzie większy słupek i więcej reklam". Matka: "Ale to jest kłamstwo!". I co ja mam jej odpowiedzieć? (...)
(KURTYNA)
PS. A wszystkim dziennikarzom, którym pachnie wojna, polecam ku przestrodze "Terytorium komanczów" - niewielką (147 stron) książeczkę Arturo Pereza-Reverte. Ów hiszpański autor, zanim zaczął pisać bestsellerowe powieści, przez ponad 20 lat był korespondentem wojennym.
W slangu dziennikarzy pracujących na wojnie "terytorium komanczów" to ziemia niczyja; jest tam - pisze Perez-Reverte - "gdzie instynkt każe zatrzymać samochód i zawrócić. Gdzie drogi sa puste, a domy obrócone w ruiny, i zawsze wydaje się, że zaraz zapadnie zmrok; idziesz przyklejony do muru, w kierunku padających w oddali strzałów i słyszysz chrzęst swoich kroków na potłuczonym szkle. (...) i choć nikogo nie widzisz, wiesz, że jesteś obserwowany. To tam, gdzie nie widzisz luf, ale lufy widzą ciebie. (...)"
Dobrze, że jest jeszcze zaginiony Boeing, przynajmniej mamy wybór serialu, który chcemy oglądać
OdpowiedzUsuńSamolot to pikuś w porównaniu z wywoływaniem wojny przez media.
Usuń