W dzisiejszym Presserwisie http://presserwis.press.pl/wydanie/2014-03-18/#section_100 przeczytałem notkę o nadspodziewanie dobrych wynikach oglądalności natemat.pl w 2013 roku z wykresem bardzo dynamicznie rosnącym od października i rekordową wartością przypadającą na listopad.
Trochę mnie to dziwi, a troche nie, bo z jednej strony serwis nudnawy i rzadko tam zaglądam, ale z drugiej - budzący emocje w sferze tzw. pozamerytorycznej. Mam tu na myśli sławetną aferę z product placement Tomasza Lisa, która wybuchła w październiku i bez wątpienia przeniosła zainteresowanie serwisem również na następny miesiąc.
Przypomnę, że chodziło o zdjęcie na blogu Lisa w natemat.pl, ukazujące czołowego publicystę TVP przygotowującego sie do marataonu i popijającego napój energetyzujący marki Powerade. Po około dziesięciu dniach medialnej burzy wokół tego wydarzenia z pogranicza autopromocji i reklamy, Lis wyrzucił ze strony kontrowersyjny post, co świadczy, iż rzeczywiście miał nieczyste sumienie. Mocno to nieprofesjonalne i chyba pochopne, bo sprawa pewnie generowałaby podwyższony ruch na serwisie jeszcze przez dobry miesiąc, a zupa przecież i tak już się wylała...
Po raz kolejny jednak sprawdziła się stara zasada marketingu (głównie politycznego): "nieważne jak piszą - dobrze czy źle, byleby tylko nazwisko pisali poprawnie" (w opisywanym przypadku: starannie linkowali do natemat.pl). No i rzeczywiście - serwis zyskał oglądalność. Kto stracił? Bez wątpienia sam Lis. Dwukrotny dotychczas zdobywca tytułu dziennikarza roku w prestiżowym plebiscycie miesięcznika "Press", za 2013 rok nie otrzymał nominacji - o ile się nie mylę - od żadnej z głosujących redakcji. W przypadku Lisa zasada: "nieważne jak piszą..." nie zadziałała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz