Powered By Blogger

piątek, 11 kwietnia 2014

Przychodzi Jaruzelska do "Newsweeka", czyli lepiej nie umawiajcie się z dziennikarzami

Oświadczenie Moniki Jaruzelskiej na jej profilu na Facebooku, w którym zarzuca tygodnikowi "Newsweek" manipulację, narobiło niemało zamieszania w świecie mediów i po raz kolejny wywołało pytania o standardy obowiazujące w naszej branży http://www.press.pl/newsy/prasa/pokaz/44953,Monika-Jaruzelska-zarzuca-Newsweek-Polska-manipulacje. Czy potrzebnie?
Początkowo, czytając bardzo emocjonalny tekst pani Moniki, aż żachnąłem się na domniemany występek redakcji tygodnika. Potem - już na zimno - zrekapitulowałem swój osąd. No bo jakież "przestępstwo" popełniła redakcja kierowana przez Tomasza Lisa?


Po pierwsze - uległa prośbie wydawnictwa i zgodziła się porozmawiać z Jaruzelską o jej nowej książce, świadoma, że rodzina Jaruzelskich z przyczyn mocno "tabloidowych" ostatnio dobrze się sprzedaje. Czy to grzech? Nie. Po drugie - autoryzowała wszystkie wypowiedzi swej rozmówczyni. Świetnie! Po trzecie opublikowała nie wywiad z panią Moniką (nie wiem czy takie były ustalenia, ale pewnie nie zawarto ich na piśmie), ale tekst o napisanej przez nią książce, odsłaniającej kulisy małżeństwa jej rodziców. Wzbogaciła go też dodatkowo o elementy dość szerokiego kontekstu sprawy, przejawiającej się ostatnio głównie w tabloidach. Tu mam wątpliwość, czy redakcja zagrała fair, ale znając świat dziennikarzy i zwyczaje panujące w redakcjach, nigdy nie umawiałbym się na określony gatunek wypowiedzi dziennikarskiej, bo to, jak będzie sprzedany temat, jest już autonomiczną decyzją kierownictwa gazety. I każda redakcja ma do niej prawo. "Newsweek" mógł równie dobrze napisać cover story o Jaruzelskich, bazując na ostatnich doniesieniach tabloidów o ich możliwym rozwodzie i na wypowiedziach osób dobrze ich znających, a podbić go jedynie niewielkim wywiadem z panią Moniką o jej książce.
Jeśli chcemy mieć fajny wywiad, robiący nam tylko i wyłącznie dobrze, wykupmy po prostu tekst sponsorowany. Wtedy możemy go nawet przeprowadzić sami ze sobą, dostarczyć do redakcji i redakcja nie zmieni w nim ani literki, ani przecinka. Tyle że wszyscy będą wiedzieli, że to tzw. samojebka (oburzonych sformułowaniem przepraszam za ten wulgarny, ale robiący ostatnio karierę w języku polskim neologizm).
Żal pani Moniki Jaruzelskiej wpisuje mi się trochę w dość powszechne zjawisko dąsów osób ze świecznika, którzy nie podobają się sobie na zdjęciach w gazetach (w mojej także). Odpowiadam wtedy krótko: wyszli państwo tak, jak wyglądacie, a w zasadzie wyglądaliście w tej 1/125 sekundy, kiedy migawka była otwarta. Aparat fotograficzny nie kłamie. Chyba, że miałaby to być ustawiana sesja do miesięcznika typu "people" i photoshop aż by furczał, powiekszając oczy, gładząc zmarszczki i odsysając zbędny tłuszczyk z talii. Ale to zupełnie inna bajka.
A panią Monikę Jaruzelską na koniec pocieszę. Książka "Rodzina" sprzeda się świetnie, bo szumu wokół  niej - świadomie czy nie i do końca nie wiadomo z czyjej winy - już udało się narobić. Po raz kolejny na tym blogu przypomnę: nieważne jak piszą, byleby nazwisko pisali poprawnie. Choć w TYM nazwisku akurat trudno sie pomylić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz